Za nami poniedziałkowa seria gier. Z pewnością największą niespodzianką był brak choćby jednego punktu drużyny MPS w konfrontacji z AIP. Dodatkowo kolejne zwycięstwo w elicie zanotowała ekipa Tufi Team. Zapraszamy na podsumowanie!
TGD – Dziki Wejherowo 0-3 (11-21; 19-21; 17-21)
Cudu nie było. W zapowiedziach przedmeczowych kreśliliśmy scenariusz, w którym potrzebująca jak tlenu do życia punktów, ekipa TGD postara się o niespodziankę i pokusi się o chociaż jeden punkt. Wiadomym było bowiem to, że w rywalizacji z Dzikami to ci drudzy są dość wyraźnym faworytem starcia. Mimo to z przeszłości pamiętamy, że nad wyraz często zdarzały im się wpadki. Nie tym razem. Pierwsza odsłona rywalizacji rozpoczęła się od błędów popełnianych przez ekipę TGD, która weszła w mecz bardzo ‘elektrycznie’. Mimo iż Dziki od początku prezentowały doskonale ich charakteryzującą nonszalancję to nie mieli problemów z tym by zbudować sobie zaliczkę 9-3. Dalsza część seta to kontynuacja większej jakości po stronie Dzików i w konsekwencji – pewna wygrana do 11. Środkowa odsłona to zdecydowanie najciekawszy fragment gry. Po popisowej grze w obronie drużyny TGD, zespół Macieja Kota dość nieoczekiwanie objął prowadzenie 7-4. Co ciekawe, wraz z kolejnymi upływającymi minutami sytuacja nie ulegała zmianie i kiedy na tablicy wyników było 16-8 uznaliśmy, że w meczu dojdzie do podziału punktów. Niestety dla ‘Drogowców’ – końcówka seta to fragment meczu, w którym ich gra się całkowicie posypała. Rzecz jasna dość mocno przyczyniła się do tego ekipa z Wejherowa, która po kilku atakach skrzydłowych czy wreszcie – kolejnej świetnej zagrywce Mateusza Węgrzynowskiego, doprowadziła do wyrównania po 18. Końcówka seta to błędy w komunikacji drużyny TGD, której wygrana seta wymknęła się wręcz z rąk. Ostatnia odsłona rywalizacji rozpoczęła się od mocnego uderzenia drużyny występującej w delegacji. Po ataku oraz bloku Marcina Bryłkowskiego, Dziki objęły prowadzenie 10-5. W dalszej części seta emocje zdecydowanie opadły i naszego odczucia nie zmienił tu nawet wynik, który stał się bardziej ‘na styku’. Mimo że w pewnym momencie było już 17-15 dla Dzików, dalsza część seta, a konsekwencji wygrana do 17 stała się faktem.
Drużyna A – Chilli Amigos 1-2 (25-23; 18-21; 17-21)
Zgodnie z tym, o czym informowaliśmy wcześniej, Drużyna A musiała radzić sobie w poniedziałkowym starciu bez rozgrywającego – Roberta Mielewczyka. W zamian za niego, zespół dowodzony przez Michała Drozdowskiego wykorzystał okazję i w ostatnim możliwym momencie dopisał kolejnego gracza, Przemysława Bałdygę. Dla niewtajemniczonych dodamy, że w przeszłości gracz ten reprezentował barwy pierwszoligowego ZCP Volley Gdańsk. W poniedziałkowy wieczór zawodnik ten wystąpił na rozegraniu i z pewnością przyczynił się do dobrej dyspozycji graczy w czarnych strojach. Spotkanie rozpoczęło się jednak lepiej dla doświadczonej ekipy Chilli Amigos, która po ataku Karola Sękielewskiego, prowadziła 8-3. Mimo sporej zaliczki, zespół w czerwonych strojach roztrwonił po chwili przewagę i pozwolił na to by rywale doprowadzili do wyrównania po 9. Dalsza część seta to prawdziwa ‘próba nerwów’. Wyniki 13-13; 16-16; 19-19, które oglądaliśmy dość dobitnie pokazują jak zacięta była to partia. Mimo wszystko od stanu po 19 wydawało się, że to Drużyna A jest o mały krok przed rywalem. Gracze w czarnych trykotach mieli bowiem aż pięć piłek setowych, a Chilli ani jednej. Finalnie po ataku Daniela Iwaszko, a następnie błędzie jednego z ‘Amigo’, Drużyna A dopięła swego (25-23). Środkowa odsłona nie była już tak emocjonująca, choć do pewnego momentu było bardzo ciekawie. Pod koniec seta na tablicy wyników widniał bowiem remis po 16. Końcowa faza seta to jednak kilka zepsutych piłek Drużyny A, które w połączeniu z atakami skrzydłowych Chilli dało im wyrównanie stanu rywalizacji (1-1). Ostatnia partia rozpoczęła się od sporego pecha Drużyny A. A to punkt dla Chilli zdobył libero – Radosław Czerniecki, a to doszło do sporej kontrowersji, po której punkt został przyznany ‘Amigos’, a to Drużyna A przegrała ważną piłkę po świetnej akcji w obronie. Efekt to rozpoczęcie seta od prowadzenia Chilli (6-2). Jak pokazał jednak pierwsza partia – to nie było żadnym gwarantem. Po asie serwisowym Karola Majkowskiego przewaga Chilli stopniała do zaledwie dwóch oczek (12-10). Mimo to – dalsza część seta to dość wyraźna przewaga Chilli, którzy po chwili objęli prowadzenie 18-13, a następnie cieszyli się z wygrania meczu. Mimo to – brak kompletu punktów jest z pewnością dla Chilli pewnym rozczarowaniem.
Tiger Team – Craftvena 1-2 (16-21; 18-21; 21-14)
Nowe stroje, niekoniecznie nowa gra. Tak po krótce możemy zobrazować to, co działo się na boisku numer trzy. W obecnym sezonie, co tu dużo mówić – Tiger Team nie wykorzystuje swojego potencjału, którego bez wątpienia ma. Po bardzo dobrej zagrywce od początku meczu w wykonaniu ‘Rzemieślników’, gracze Dawida Staszyńskiego zostali odrzuceni od siatki, a to z kolei sprawiło, że mieli oni spore problemy z wykończeniem akcji. Efekt? Otwarcie 11-5 dla Craftveny. Po dwóch atakach ‘Markusa’ oraz dobrze dysponowanego Dmytro Hurtovyia było już 18-10 i było to tożsame z końcem emocji w pierwszej partii. Środkowa odsłona rozpoczęła się tak jak skończyła się pierwsza. Nerwowość, która dała o sobie znać w końcówce seta w wydaniu ‘Rzemieślników’ nie odpuszczała. To z kolei sprawiło, że na prowadzenie w drugiej odsłonie wyszły ‘Tygrysy’ 6-2. Mimo sporej przewagi, gracze Dawida Staszyńskiego nie poszli po chwili za ciosem i po kilku składnych akcjach ‘Rzemieślników’ mieliśmy remis po 9. Dalsza część seta to wyrównana walka ‘łeb w łeb’, w trakcie której obie drużyny naprzemiennie uzyskiwały przewagę. Mimo prowadzenia 15-13, Tiger Team zanotował w końcówce sporo niedokładności, a to z kolei sprawiło, że Craftvena sięgnęła po chwili po drugi punkt w meczu i tym samym przełamała niekorzystny bilans bezpośrednich spotkań pomiędzy drużynami. ‘Na stole’ do zgarnięcia leżał ostatni punkt w meczu. Po dobrej zagrywce Dawida Staszyńskiego oraz atakach wprowadzonego w trzecim secie Łukasza Cyrana – Tiger objął prowadzenie 10-7. Od tego momentu ‘Tygrysy’ złapały ewidentnie wiatr w żagle. Po kilku kolejnych atakach było już 18-12 i po chwili, Tiger cieszył się z ‘nagrody pocieszenia’ w postaci jednego punktu. Tak czy siak – po spotkaniu więcej powodów do optymizmu mają ‘Rzemieślnicy’.
BL Volley – Husaria 2-1 (21-11; 21-19; 14-21)
Zgodnie z przewidywaniami Redakcji BL Volley okazał się w poniedziałkowy wieczór drużyną lepszą, ale jeszcze nie na tyle, aby dobić przeciwnika za komplet punktów. Od początku pierwszego seta BL Volley był jak rozpędzający się pociąg. Gracze zaczęli powoli, ale z każdym kolejnym zdobywanym punktem wyglądali jakby nic nie było w stanie ich zatrzymać. Machina poszła w ruch. Husaria mogła tylko bezradnie patrzeć jak zostają rozjechani w tej partii do 11. Nie dość, że mieli problemy ze skończeniem ataku to na dodatek ich przeciwnik rozegrał niemalże perfekcyjnego seta, popełniając tylko dwa błędy i praktycznie miażdżąc rywala. Drugi set rozpoczął się lepiej dla Husarii, która po łomocie sprzed kilku minut była w stanie wstać, otrzepać się i samodzielnie przejść na drugą stronę siatki. Druga partia zaczęła się nieco lepiej dla Husarii, ale po chwili zrobiła nam się bardzo wyrównana walka punkt za punkt, aż do stanu 17-17. W tym momencie BL Volley nieco podkręcił tempo i doprowadził do piłki setowej (20:18). Husaria próbowała się jeszcze bronić, ale niestety dla nich zabrakło im koncentracji i dokładności, a BL zagrało wręcz fenomenalną końcówkę, wygrywając ostatecznie do 19, po błędzie w ataku Oliwera Rymszy. Scenariusz trzeciej odsłony wyglądał bardzo podobnie do poprzedniej partii. Znów lepszy początek Husarii, później doprowadzenie przez BL do remisu i walka punkt za punkt, aż do stanu 12-12. Tym razem jednak koniec miał być zupełnie inny. Husaria powoli zaczęła odskakiwać rywalom, a wszystko rozpoczął Łukasz Chomik, który siał spustoszenie w szeregach ‘Tygrysów’ swoją zagrywką, czym przyczynił się do objęcia przez drużynę czteropunktowego prowadzenia (16-12). Na tym jednak nie koniec, ponieważ BL Volley, mimo prób odwrócenia niekorzystnej dla siebie sytuacji popełniało błąd za błędem, skutkiem czego przewaga rywala systematycznie się powiększała. Na Husarię w końcówce nie było już mocnych i drużyna zdecydowanie postawiła kropkę nad „i”, wygrywając seta 21-14.
Szach-Mat – Tufi Team 1-2 (12-21; 17-21; 21-16)
Po raz kolejny kryształowa kula Redakcji nie zawiodła. Zgodnie z tym, o czym wspominaliśmy w zapowiedzi przedmeczowej, drużyna Tufi stanęła przed ogromną szansą na to, aby awansować do grupy mistrzowskiej. Wiadomym więc było, że muszą rzucić wszystkie siły na dwa ostatnie spotkania. Szach-Mat z kolei w obecnej sytuacji potrzebuje punktów jak tlenu. Podsumowując, mieliśmy świadomość, że kroi nam się bardzo zacięty pojedynek z obu stron. Determinacja graczy Mateusza Woźniaka była widoczna gołym okiem już od pierwszej piłki, dzięki czemu szybko wypracowali sobie zdecydowaną przewagę (5-0). Niesamowita seria ataków zawodników Tufi spowodowała, że przewaga ta jeszcze się powiększała, a sama drużyna była praktycznie nie do zatrzymania w tej partii. Wynik seta 21-12 mówi sam za siebie. Kolejna odsłona również zaczęła się od mocnych ciosów Piotra Watusa, niemniej jednak po kilku punktach graczom Dawida Kołodzieja udało się nieco odzyskać równowagę i doprowadzić do remisu (4-4). Od tego momentu, mimo sporej liczby błędów ‘Szachistów’ oraz niewykorzystanych kontr po udanych obronach, przez dłuższy czas toczyła się walka punkt za punkt. Od stanu 11-11 Szach-Mat zaczął popełniać błąd za błędem, dzięki czemu Tufi udało się wyjść na znaczące prowadzenie (16-11). W tym momencie, cały na biało w polu serwisowym pojawił się Sebastian Kopiczko, którego as serwisowy rozpoczął niezwykłą gonitwę punktową drużyny. Po całej serii udanych zagrywek, bloków i ataków ‘Szachistów’ na tablicy wyników widniało już tylko 17-16 dla ‘Tufików’. I gdy już wydawało się, że Szach-Mat ma rywala na widelcu, znów zanotowali serię błędów własnych, co zakończyło się wygraną seta przez Tufi (21-17). Trzeci set wydawał się być w tym momencie wyłącznie formalnością w wykonaniu ekipy ‘Tufików’. Rozpoczął się jednak od wyrównanej walki punkt za punkt, która trwała aż do stanu 17-16 dla Szach-Matu. Ekipa ligowych ‘byczków’ jest znana z tego, że tanio skóry nie sprzedaje, co miało odzwierciedlenie w końcówce tej odsłony. Nie pozwolili rywalowi zdobyć już nawet 1 punktu i zakończyli seta wynikiem 21-16.
AIP – MPS 3-0 (21-19; 21-13; 21-16)
Umówmy się – AIP nie przystępowało do spotkania w roli faworyta. Wielokrotnie opisywaliśmy już nadzwyczajną formę MPS w obecnym sezonie. Ponadto, po przyjeździe na halę otrzymaliśmy informację, iż nie dość, że nie zobaczymy tego wieczoru po stronie AIP, Tomasza Ćwiertni to jeszcze zabraknie kolejnego świetnego gracza – Janka Krasińskiego. W kontekście wszystkich tych czynników mógł dziwić nadzwyczajny spokój kapitana drużyny AIP, Adriana Ossowskiego, który z pełnym przekonaniem zapewniał, że drużyna wygra mecz. W historii widzieliśmy już kilku szaleńców, którzy ignorując wszelkie znaki na niebie i ziemi parli dalej naprzód, nie kończąc przy tym zbyt dobrze. Okazało się jednak, że nie jest to ten przypadek. Pierwszy set rozpoczął się od zajadłej walki punkt za punkt, która trwała do stanu 14-14. Od tego momentu AIP wypracowało sobie dwupunktową przewagę, którą udało im się dowieźć do końca tej partii i zakończyć ją wynikiem 21-19. Drugiego seta od kiwki rozpoczął rozgrywający AIP – Rafał Dobrowolski i od tego momentu drużyna ani na moment nie straciła przewagi w tej odsłonie, sukcesywnie ją powiększając. Partia ta stała pod znakiem kontrowersji odnośnie decyzji sędziowskich, które pojawiały się z obu stron. Nie odbiło się to jednak na koncentracji w szeregach ‘Fioletowych’, którzy popisywali się zarówno świetnymi atakami, jak i wieloma spektakularnymi obronami. Na ich tle gracze MPS wyglądali po prostu słabiutko. Set zakończył się tak, jak się rozpoczął – udaną kiwką Rafała Dobrowolskiego i dzięki wynikowi 21-13 drużyna mogła już zacząć świętować wygrane spotkanie. Wydawało się, że podrażniony MPS w tym momencie wykorzysta cały swój potencjał i niczym wygłodniałe lwy rzuci się na przeciwnika w trzeciej partii. W końcu już nie raz chwaliliśmy ich za walkę do końca, nawet w beznadziejnych sytuacjach. Nic takiego jednak nie miało miejsca i drużyna Jakuba Nowaka rozpoczęła seta w sposób kompletnie bezjajeczny, a na tablicy wyników szybko pojawił się stan 6-1 dla AIP. W tym momencie chyba jednak MPS przypomniał sobie, o co toczy się stawka. Kilka udanych akcji z ich strony doprowadziło do wyniku 13-13. Był to jednak zryw podobny do tego, kiedy w osobę na łożu śmierci nagle i krótkotrwale wstępują niezwykłe siły. MPS nie pozamykał niedokończonych spraw, a AIP postanowiło postąpić humanitarnie i skrócić ich cierpienia, wygrywając seta 21-16 i cały mecz 3-0.