Drugi dzień meczowy w sezonie Jesień’24 zapamiętamy przede wszystkim z dobrej dyspozycji drużyn Team Spontan, Osady Truso oraz Fuxa Pępowo. Każda z wspomnianych drużyn wygrała po dwa mecze i przesunęła się do czołówki tabel. W jedynym meczu pierwszej ligi, Old Boysi dwukrotnie odrabiali straty z Eko-Hurtem i finalnie to oni cieszyli się ze zwycięstwa. Zapraszamy na podsumowanie!
Fux Pępowo – Flota TGD Team 3-0 (21-16; 22-20; 21-15)
Przed sezonem zastanawialiśmy się czy z chaosu, który zapanował w obozie Floty 2 oraz TGD jest szansa na coś ‘co zatrybi’. Ostatecznie, tak jak informowaliśmy, dwie drużyny, które w poprzedniej edycji walczyły o utrzymanie się połączyły. Nie trzeba być geniuszem logiki by zauważyć, że w takich okolicznościach Flota TGD nie była faworytem spotkania. Ba, jako Redakcja uznaliśmy, że graczy Karoliny Kirszensztein czeka konkretne lanie. Czy zgodnie z naszą predykcją było 3-0 dla Fuxa? Tak. Czy Flota wyglądała lepiej niż się spodziewaliśmy? Owszem. O ile w pierwszym secie gracze z Pępowa wykonali po prostu zadanie i wygrali do 16, to w drugiej odsłonie, by wyszarpać punkt musieli się dość mocno napocić. Oj, partia ta nie układała się po myśli teamu Andrzeja Pipki. Kilka chwil po gwizdku sędziego prowadzącego zawody, Flota TGD prowadziła w drugiej partii już 10-4, prezentując naprawdę solidną grę w obronie. Z czasem faworyt się jednak przebudził i zaczął odrabiać straty. Ostatecznie sztuka ta udała im się przy stanie 14-14. Dalsza część seta to wymiana ciosów i gra na przewagi w końcówce partii. Ostatecznie po skutecznych atakach kapitana – Andrzeja Pipki, Fux przechylił szale zwycięstwa na swoją korzyść (22-20). Tyle razy oglądaliśmy podobny scenariusz, że wiedzieliśmy już jak to się skończy. W skrócie – z Floty TGD zeszło powietrze jak z balonów w sali weselnej po dwóch tygodniach od imprezy. Choć Fux nie zagrał wybitnego spotkania, to nikt o tym za chwilę nie będzie pamiętał. Koniec końców, jeśli głowa rodziny wraca z lasu z pełnym koszyczkiem grzybów, to żona nie pyta go czy przypadkiem nie kupił ich w straganie po drodze. Po prostu się cieszy. Tak też było we wtorkowy wieczór w Pępowie.
Oliwa Team – Port Gdańsk 0-3 (11-21; 12-21; 22-24)
W naszym prywatnym rankingu, wynik spotkania Oliwy Team z Portem Gdańsk był największym zaskoczeniem wtorkowej serii gier. No bo wiecie – w poprzednim sezonie przesadnie dobrze nie szło ani jednym, ani drugim. Koniec końców jednak to Oliwa Team grała przeciwko drugoligowym rywalom, a Port do samego końca bił się o utrzymanie w trzeciej lidze. Wydawało się zatem dość logiczne, że ‘Oliwiacy’ ograją swojego rywala i kto wie, być może zaczną drogę w kierunku powrotu do drugiej ligi. Cóż, po tym, co zobaczyliśmy – to się nie ma prawa wydarzyć. Z drugiej strony, bylibyśmy parszywcami, gdybyśmy nie docenili postawy Portu, bo ci – w poniedziałkowy wieczór prezentowali się bardzo dobrze. Nie mówimy tu wyłącznie o meczu z Oliwą, ale również – przegranym boju z Osadą Truso. Wracając jednak do starcia numer jeden – na początku było już 9-4 dla Portu. Mimo to, Oliwa zdołała doprowadzić do wyrównania po 9 i wydawało się, że sytuacja jest już opanowana. Nic bardziej mylnego. Druga część seta to konkretne lanie zakończone wynikiem do 11. Niewiele lepiej Oliwa poradziła sobie w środkowej odsłonie. Choć zaczęło się od remisu 6-6, to ekipa ‘z doków’ rosła z każdą kolejną akcją i po atakach ze środka siatki dobrze dysponowanego Pawła Dobrzenieckiego było 14-8 dla graczy Arkadiusza Sojko. Dalsza część rywalizacji to kontrola gry przez Port udokumentowana zwycięstwem do 12. Ciekawie w meczu zrobiło się dopiero w trzecim secie. Wreszcie z zimowego letniego snu wybudzili się gracze Oliwy, którzy po ataku Antoniego Aleksandrowicza, prowadzili 12-7. Im dłużej trwał jednak set, tym bardziej Oliwa nam gasła. To sprawiło, że po ataku bardzo dobrze dysponowanego Tomka Bobcowa, Port prowadził 20-17. Choć mieli okazję skończyć mecz szybciej, ostatecznie Oliwa doprowadziła do wyrównania i miała realną szansę na jeden punkt w meczu. Ostatecznie, ostatni set zasilił konta ‘Portowców’. Brawo!
Team Spontan – MiszMasz 3-0 (21-19; 21-19; 22-20)
Tak jak pisaliśmy w zapowiedzi – spotkanie obu drużyn, które w drugiej lidze rozegrały grubo ponad 100 spotkań. Tego jednak już nie ma, przynajmniej na jakiś czas. Nieznacznym faworytem w naszym odczuciu byli ‘Spontaniczni’, którzy w miejsce transferów out pozyskali jakiś graczy. Jeśli chodzi bowiem o MiszMasz – z drużyny odeszła duża część graczy, a póki co o wzmocnieniach ani widu, ani słychu. Przeczuwaliśmy jednak, że będzie to wyrównane starcie i się nie zawiedliśmy. Pierwszy set choć był wyrównany, to na jego przestrzeni jednak MiszMasz miał delikatną przewagę 1-2 punktów. Po zagrywce Ernesta Kurysa było 17-15 dla graczy Michała Grymuzy. W końcówce ‘Spontaniczną planetę’ uratował jednak bohater tej drużyny – Mariusz Krynicki. Co to jest za dzik. Niemal 200 punktów w poprzednim sezonie to nie przypadek. Wracając do pierwszego seta, ten zakończył się zwycięstwem ‘Pomarańczowych’ do 19. Nie inaczej było w drugim secie, którego na półmetku MiszMasz prowadził 11-7. Z czasem w grze spadkowicza z drugiej ligi zaczęło się jednak coś psuć i Team Spontan doprowadził do wyrównania po 15. Dalszej części się zapewne domyślacie (21-19). Wtorkowe spotkanie zdawało się być czymś w rodzaju Remake Dnia Świstaka. Zamiast tego był co prawda ‘set świstaka’. W trzecim secie MiszMasz prowadził 15-12, a mimo to po raz kolejny dali sobie wyszarpać zwycięstwo z rąk. Jak to szło? Prawdziwą drużynę poznaje się po tym jak kończy, a nie zaczyna? No to Team Spontan skończył z trzema punktami na koncie. Choć MiszMasz był bliski w każdym secie, na ich ‘rachunkach’ nie było żadnego ‘wpływu środków’.
Fux Pępowo – Flota Active Team 2-1 (21-14; 21-19; 15-21)
Po spadku do drugiej ligi, Flota Active Team nawet nie próbowała udawać jaki jest cel na obecną kampanie. Tym jest powrót do elity. Oczekiwania w związku z wtorkowym meczem były zatem bardzo duże. Z drugiej strony już w zapowiedziach wskazywaliśmy na to, że gracze z Pępowa czują się najlepiej wtedy, kiedy grają z mocnymi drużynami. We wtorek potwierdziło się to w 100%, bowiem Fux zagrał o wiele lepiej z Flotą 1, aniżeli z Flotą TGD. Już od początku spotkania to gracze Andrzeja Pipki mieli optyczną przewagę, w czym pomocną dłoń wyciągnęli sami przeciwnicy, którzy jak to mieli w zwyczaju w poprzednich sezonach – nie szanowali zagrywki (13-11). Dalsza część premierowej partii to kilka ataków Tomasza Piaska, które wyprowadziły ‘Koniczynki’ na prowadzenie 16-11, a po chwili zapewniły im pierwszy punkt w meczu. Najciekawszą partią była z pewnością ta środkowa. Na półmetku seta, gracze Karoliny Kirszensztein wykorzystali nieco gorszy fragment przeciwników i wysunęli się na prowadzenie 10-8. Zamiast pójść jednak za ciosem, Flota straciła prowadzenie. W ich szeregi wkradło się wiele nerwowości zakończonej żółtą kartką dla libero – Mateusza Dudka (16-12). W końcowej fazie seta Flota podjęła jeszcze starania o odwrócenie losów rywalizacji, ale mimo, że odrobiła kilka punktów, to z drugiego oczka cieszyli się po chwilę ‘Przyjezdni’ (21-19). Ostatnia odsłona to wreszcie dużo lepsza gra Floty, która finalnie zapewniła im ‘nagrodę pocieszenia’. Ostatni punkt w meczu nie sprawił jednak, że Ergo Arenę opuszczali oni w dobrych nastrojach. Był to raczej kondukt pogrzebowy.
Osada Truso – Port Gdańsk 3-0 (22-20; 21-18; 21-15)
Po rewelacyjnym występie ‘Portowców’ z Oliwą Team, któremu bacznie przyglądali się gracze Osady Truso, przyszła pora na rywalizację z debiutującą w rozgrywkach SL3 drużyną. Podobnie jak w meczu z Oliwą, tu również Port nie był faworytem, przy czym tym razem – nie był nim do kwadratu. W ostatnim czasie wiele pisaliśmy i mówiliśmy o tym, że Osada będzie jednym z głównych faworytów do wygrania ligi, a brak awansu byłby sportową katastrofą. Czy to łatka, którą im przykleiliśmy sprawiła, że w pierwszym secie wyglądali dość niemrawo? Tego się zapewne nie dowiemy, ale prawdę mówiąc, tej różnicy, którą mieliśmy poczuć – nie poczuliśmy. Kiedy ‘Portowcy’ połapali się, że rywal nie taki straszny jak go malują, zaczęli kąsać i choć po blokach Dawida Strzyżewskiego przegrywali 12-7, to w dalszej części zniwelowali stratę do zaledwie jednego oczka (19-18). Ostatecznie w ekipie z Elbląga skończyło się tylko na strachu i na poczuciu, że w SL3 nie można lekceważyć rywali. Środkowa odsłona to kontynuacja obrazu wykreowanego w pierwszym secie. Przewaga Osady przy jednoczesnej dobrej postawie ‘Portowców’. Ostatecznie tym razem skończyło się na wyniku 21-18. Ostatni set to już dość wyraźna przewaga Osady Truso, która objęła prowadzenie 16-9, a następnie cieszyła się z premierowego zwycięstwa w SL3.
Team Spontan – Tiger Team 3-0 (21-16; 21-13; 21-16)
Po bardzo ważnym komplecie oczek z MiszMaszem, Team Spontan miał do rozegrania mecz z Tiger Team. Choć zabrzmi to brutalnie – o ile wskazanie faworyta wcześniejszego meczu było kwestią dyskusyjną to w meczu z ‘Tygrysami’, takiej zagwozdki nie mieliśmy. Faworytem był dla nas Team Spontan i pytaniem pozostawało tylko to czy będzie 3-0 czy jednak 2-1. Początek spotkania pokazał jednak, że dyspozycja obu drużyn dość mocno od siebie odbiega. Już po kilku chwilach od pierwszego gwizdka sędziego, gracze w pomarańczowych strojach prowadzili 11-6. Mniej więcej pięciopunktowa zaliczka utrzymała się aż do samego końca (21-16). Jeśli o pierwszym secie można napisać to, że był on bez historii, to co powiedzieć o drugiej partii? Oczywiście nie jest to zarzut wobec Spontana. Ci grali naprawdę bardzo dobrze i prezentując podobną dyspozycję mogą w obecnym sezonie namieszać. Jeśli chodzi o Tiger to wręcz przeciwnie. W przeszłości zespół Dawida Staszyńskiego przegrał 36 spotkań. Najczęściej bywało jednak tak, że podejmowali walkę. Wczoraj nam tego zabrakło, co dobitnie pokazał drugi set przegrany do 13. Nieco lepiej Tiger wyglądał w trzeciej partii, ale prawdę mówiąc – ten został rozstrzygnięty niemal na samym początku. Po bloku Janka Kostrowickiego było bowiem już 9-4 i w dalszej części Tiger walczył o to by różnica punktowa nie była zbyt duża. Nie ma się co oszukiwać – w obozie Tigera bardzo dobrze dysponowany we wtorkowy wieczór był tylko jeden gracz – Tadeusz Jakubczyk. To na Spontana zdecydowanie za mało.
Kraken Team – KRUK Volley 2-1 (21-14; 21-18; 19-21)
Wtorkowa konfrontacja z Krukami miała być pokazem siły w wydaniu Kraken Team. W powszechnej opinii społeczności SL3, Kraken Team jest bowiem absolutnym faworytem do wygrania czwartoligowych zmagań. Jeśli powiedzenie o tym, że ‘sukces rodzi się w bólach’ miałoby mieć swój namacalny dowód to uświadczyliśmy go właśnie we wtorkowy wieczór. O ile w pierwszym secie wszystko układało się po myśli graczy Roberta Skwiercza (21-14), to schody zaczęły się w dalszej części konfrontacji. Choć po kilku asach serwisowych Pawła Pallacha, Kraken prowadził już 9-1, to z czasem przewaga drużyny występującej w delegacji zaczęła topnieć jak lody w upalny dzień. Nim się obejrzeliśmy było zaledwie 17-16 dla faworyzowanej ekipy. W końcówce Kruki zrobiły jednak dużo do tego, by nie sprawić niespodzianki. Kilka błędów graczy w niebieskich barwach sprawiło, że po chwili z drugiego punktu w meczu cieszyli się gracze Krakena. Skoro przy błędach jesteśmy – tych było naprawdę sporo i to po obu stronach siatki. Obie drużyny nie szanowały zagrywki oraz możliwości wyprowadzenia skutecznych akcji. W trzeciej partii w zespole Roberta Skwiercza uwypukliły się jeszcze inne problemy – te z przyjęciem. To sprawiło, że po jednym z licznych punktów Łukasza Turskiego, Kruki prowadziły już 14-9 i wydawały się być na dobrej drodze do wygrania seta. Mimo to, Kraken zdołał doprowadzić do wyrównania po 19 i kiedy wydawało się, że wszystko wróciło do normy, popełnili oni dwa błędy, które sprawiły, że punkt za ostatni set powędrował do siedziby firmy windykującej.
Osada Truso – Wolves Volley 3-0 (21-14; 21-18; 21-17)
Po tryumfie za komplet punktów, gracze z Elbląga przystępowali do kolejnego przystanku w drodze do drugiej ligi. Tym razem na owej drodze pojawiła się Wataha Wilków. Choć w teorii, gracze Karola Ciechanowicza byli groźniejszym rywalem niż ‘Portowcy’ to rzeczywistość okazała się zgoła inna. Wystarczyło bowiem wyjść z ofensywnym nastawieniem i to ‘Wataha’ straciła pewność siebie. Oj tak, wspomniany respekt Wolves Volley do swoich rywali był aż nadto widoczny, a tak się Osadą nie da wygrać choćby seta. Pierwszy set to błyskawiczne prowadzenie Osady 13-6. Co ciekawe, do tego czasu jak już Wolves zdobyli punkt to wynikał on raczej z błędu rywali. Ostatecznie gracze w czarnych strojach coś tam nadgonili, ale o korzystnym wyniku nie mogło być mowy. Drugi set to już zupełnie inny obraz, w którym jedni przestali robić w gacie, a drudzy nie mieli już takiej przewagi. To, co w głównej mierze zadecydowało o tym, że to Truso wygrało poza samą jakością, to dobra gra w obronie i asekuracji, po której następowały skuteczne kontry (21-18). W ostatnim secie po stronie Truso można było odnieść wrażenie pewnego zmęczenia. To sprawiło, że obie drużyny grały punkt za punkt do stanu po 12. W końcówce seta, gracze z Elbląga podkręcili jeszcze tempo i po chwili cieszyli się z szóstego punktu we wtorkowy wieczór, który zapewnił im fotel lidera.
EKO-HURT – Old Boys 1-2 (22-20; 17-21; 18-21)
Choć spotkanie skończyło się kilkanaście godzin temu, to już teraz wiemy – obie drużyny szybko o nim nie zapomną. W szczególności to Eko-Hurt będzie je rozpamiętywał, o czym za chwilę. Tak jak informowaliśmy przed meczem – spotkanie miało być rywalizacją drużyn, które przeżywały dziś pewne problemy kadrowe. Biorąc pod uwagę liczbę rotacji w Eko-Hurcie, w naszych oczach wyraźnym faworytem starcia pozostawali gracze Old Boys. Pierwszy set rywalizacji udowodnił jednak stare porzekadło mówiące o tym, że ‘im biedniej tym lepiej’. Choć ‘Hurtownicy’ przegrywali w końcówce 19-20, to po dwóch kapitalnych blokach Konrada Gawrewicza na Bartłomieju Więckiewiczu, wygrali ostatecznie partię do 20. Drugi set Eko-Hurt rozpoczął od prowadzenia 10-6, by w dalszej części Old Boys wróciło do gry wyrównując 10-10, a następnie przechylili szale zwycięstwa na swoją stronę, wygrywając partię do 17. Skoro przy odrabianiu strat i trwonieniu przewagi jesteśmy to, to co wydarzyło się w trzeciej odsłonie przekracza pewne ramy ‘normalnych spotkań’. Serio. Widzieliśmy w SL3 około 2000 spotkań, ale kiedy drużyna z taką historią, medalami i mistrzostwami na koncie prowadzi w secie 18-11, a następnie nie zdobywa już ani jednego punktu, pozwalając jednocześnie rywalom na zdobycie ich 10? Nie, nie wymyśliliśmy tego. Sekwencja udanej zagrywki debiutującego w Old Boys Samuela Wróbla, kłopoty w przyjęciu, przechodzące piłki, skuteczne kontry, błędy Eko-Hurtu, wiara Old Boys w odwrócenie losów rywalizacji. Ułóżcie sobie te czynniki według własnego uznania. Faktem jest jednak to, że Old Boysi wyszarpali zwycięstwo, a w naszym odczuciu – takie momenty budują drużynę. Uważamy, że poza samymi punktami zdobyli coś jeszcze co zaprocentuje w przyszłości. Brawo!