MATCHDAY #15

Za nami bardzo ciekawa seria gier. We wtorek po pierwsze zwycięstwo w sezonie sięgnęła ekipa Eko-Hurt, która okazała się mocniejsza od CTO Volley. W drugiej lidze, dwa kolejne spotkania po podziale punktów wygrała ekipa DNV VG. Zapraszamy na podsumowanie!

Aqua Volley – Chilli Amigos 3-0 (21-14; 21-15; 21-18)

Czasami bywa tak, że drużyna po wygranym szlagierze ma potworny problem z tym, by utrzymać poziom koncentracji w meczu, w którym gra z rywalem niżej notowanym. Posiadającym swoje problemy, z których nie może się od długiego czasu wykaraskać. Z tego właśnie powodu w zapowiedzi przedmeczowej wskazywaliśmy na to, że Chilli pokusi się o punkt. Choć były momenty, że było to w miarę realne, to bogatsi o trzy oczka Ergo Arenę opuszczali gracze Aqua Volley. Pierwszy set do pewnego momentu był bardzo wyrównany, a co za tym idzie – ciekawy (12-12). Po chwili sekwencją blok-atak popisało się dwóch graczy Aqua – Konrad Piotrowski, a następnie Michał Maliszewski. Po tym jak Aqua odskoczyła rywalowi na cztery punktu (16-12), ‘Amigos’ nie byli im już w stanie zagrozić i premierowa partia zakończyła się zwycięstwem faworyzowanej ekipy do 14. Środkowy set to zupełnie inna historia, w której gracze ‘Amigos’ podbijali piłki lecące w out. Po chwili wyprowadzali nieskuteczne kontry i Aqua rozpoczęła tę partię prowadzeniem 8-2. Wysokie prowadzenie drużyny Mateusza Drężka wystarczyło do tego, by przez dalszą część kontrolować przebieg gry i finalnie wygrać do 15. Najciekawiej było w trzeciej odsłonie, w której team Grzegorza Walukiewicza podjął rękawicę. Po skutecznym bloku Piotra Kochanowskiego, gracze w czerwonych trykotach prowadzili 10-7. Po kolejnym ataku Michała Kowalewskiego było już 15-10 i kiedy wydawało się, że w meczu dojdzie do podziału punktów, wróciły cholerne demony z meczu z BRUXELĄ WEAR. Przeklęte boisko nr 1 ponownie dało o sobie znać i Chilli kompletnie stanęło. To była z kolei AQUA na młyn zespołu Mateusza Drężka, która finalnie wygrała do 18, a cały mecz 3-0.

Oliwa Team – Maritex 2-1 (17-21; 21-12; 21-17)

Po kilku udanych meczach setach oraz dwóch transferach, jakich dokonał Maritex chwilę przed spotkaniem z Oliwą w obozie ‘Fioletowych’ zaczęto marzyć o powrocie do wyższej klasy rozgrywkowej. Nie, to nie żart. Realizacja tego celu miała składać się z kilku punktów, a pierwszym z nich było opędzlowanie Oliwy Team. Cóż. W pierwszym secie plan ogrania Oliwy zdawał się być…realny. To Maritex zaczął lepiej mecz i po udanych zagrywkach Andrzeja Lubańskiego, objęli prowadzenie 12-9. Choć z czasem Oliwa zdołała doprowadzić do wyrównania po 13, to w dalszej części Maritex pokazał lepszą kulturę gry i wygrał seta do 17. Bardzo ważnym momentem był ten, gdy w wyniku na styku, jeden z graczy Oliwy wpadł na siatkę i punkt trafił na konta Maritexu. Środkowa odsłona to jednak zupełnie inna, mroczna dla teamu Michała Pietrasiaka historia. Choć zaczęło się dla nich obiecująco, to zespół z ‘serca Gdańska’ i po bardzo dobrym fragmencie to oni objęli prowadzenie 12-8. Co ciekawe – nie zamierzali na tym poprzestawać. Po atakach tercetu Jeżewski – Landowski – Breszka, Oliwa prowadziła już 17-11 i po chwili po zagrywce tego ostatniego, cieszyła się z doprowadzenia do wyrównania (21-12). Ostatni set, choć nie był tak jednostronnym widowiskiem, to jednak Oliwa posiadała inicjatywę (7-4). Choć Maritex do pewnego momentu się nie poddawał 12-12, to po kilku atakach z środka Pawła Landowskiego Oliwa ponownie odskoczyła na trzy punkty i tej przewagi już nie roztrwoniła (21-17).

Kraken – Tiger Team 3-0 (21-11; 21-7; 21-15)

Wszystko jest kwestią perspektywy. Kiedy kibice Krakena oglądali na początku sezonu ligową tabelę, mogli kręcić nosem. Team Jurija Charczuka w czterech pierwszych spotkaniach sięgnął po zaledwie  pięć na dwanaście możliwych punktów. Niezbyt dużo. W kolejnym meczu Kraken ograł jednak za komplet punktów Oliwę. We wtorkowy wieczór stanął przed ogromną szansą na kolejną zdobycz. Ich rywalem była bowiem ekipa, która od dawna chwieje się na nogach i wygląda bardzo kiepsko. Cóż – Kraken już na początku spotkania udowodnił, że z Tigerem łączą ich jedynie ‘groźne nazwy’. Nie minęła chwila od pierwszego gwizdka sędziego, a team zza naszej wschodniej granicy prowadził już 12-6. W dalszej części Tiger nie zrobił kompletnie nic, by odwrócić losy rywalizacji i finalnie przegrał do 11. Jeśli myślicie, że to, co wydarzyło się w pierwszym secie to najgorsze, co spotkało team Dawida Staszyńskiego, to jesteście w grubym błędzie. Środkowy set to absolutna dominacją srebrnych medalistów grupy B z minionego sezonu, którzy rozpoczęli partię od prowadzenia 8-2. Im dalej w las, tym gorzej dla ‘Tygrysów’, którzy odstawali od swoich rywali na każdej płaszczyźnie i finalnie przegrali do 7. W tym miejscu warto zauważyć, że było to wyrównanie najgorszego wyniku w secie w swojej historii. Podobny łomot, gracze Tiger Team otrzymali w sezonie Wiosna’22 od Floty Active Team. Trzeci set rywalizacji z Krakenem był nieco lepszy, ale o czym my tu w ogóle mówimy. Jak Krakenowi znudziła się zabawa ze swoim rywalem (12-11), to docisnęli pedał gazu i wygrali tę partię do 15. Jeśli chodzi o Tigera to była to szósta porażka 0-3 w obecnym sezonie. Nie będziemy nikogo oszukiwać – w naszym odczuciu już się z tego nie wygrzebią.

CTO Volley – Staltest Pomorze 3-0 (21-18; 21-15; 21-15)

Nikt tak pięknie nie opanował sztuki porażek jak Staltest Pomorze. Po przegranej z CTO, zastanawiamy się czy jest możliwe, aby Staltest napisał nowy rozdział historii Inter Marine SL3 i jako pierwsza ekipa w historii pierwszej ligi nie zdobyła w sezonie choćby punktu. Jeśli spojrzymy sobie na historię dwunastu sezonów, to najgorszy wynik, który padł i to dwukrotnie to – pięć oczek. Póki co wyrównanie tego dorobku zdaje się być marzeniem Staltestu. Ok, niby jest trochę lepiej. Ok – niby Staltest potrafi zbliżyć się do swojego rywala jak w pierwszym secie rywalizacji z CTO. Cóż jednak z tego, skoro na koniec dnia Staltest ma tyle punktów, ile kilkanaście godzin wcześniej – po przebudzeniu? A sam mecz? Cóż – nie był zbyt spektakularny. Trzeba uczciwie przyznać, że choć w pierwszej odsłonie CTO miało przewagę, to jednak Staltest trzymał całkiem niezły poziom i pod koniec przegrywał tylko dwoma punktami (19-17). Ostatecznie po mocnym ataku z środka Arkadiusza Kowalczyka, ‘Pomarańczowi’ wygrali tę partię do 18. Środkowa odsłona była wyrównana, ale… tylko do stanu po 10. W drugiej części seta Mistrzowie SL3 sprzed trzech sezonów się odpalili i po atakach Jakuba Nowaka oraz Jakube Jetke, objęli prowadzenie 18-11 i po chwili cieszyli się z wygrania meczu (21-15). Do podniesienia z parkietu pozostał jeszcze trzeci punkt. Mając rywala, któremu w obecnym sezonie nie idzie zbyt dobrze, trzeba to wykorzystać. Scenariusz był ten sam, jak w drugiej odsłonie – wyrównana gra obu drużyn do półmetka (9-9), po czym w Stalteście następował przestój uniemożliwiający im ‘podjęcie rękawic’. Ostatecznie CTO wygrało tę partię do 15, a cały mecz 3-0. Cóż – zero zaskoczenia.

Fux Pępowo – DNV VG 1-2 (21-19; 15-21; 19-21)

Po zatrważającym ‘spektaklu’ w meczu z 22 BLT Malbork, team z Pępowa stanął we wtorek do dwóch kolejnych meczach w sezonie Jesień’24. Jedno przed wtorkową serią gier było pewne – podobnej bryndzy, Fux już nie mógł zagrać. Trzeba by się było naprawdę postarać. Już pierwszy set rywalizacji z DNV VG pokazał, że we wtorek będzie zupełnie inaczej. Pierwsza część seta to wyrównana gra, która zaprowadziła nas do stanu po 12, a następnie po 16. Sytuacja zaczęła nam się krystalizować pod koniec, w którym DNV VG mieli coraz to większe problemy w przyjęciu. Warto zwrócić tu uwagę na kadrę drużyny, która we wtorkowy wieczór liczyła…czterech środkowych i ani jednego libero. Po kolejnym asie serwisowym, Fux odskoczył na dwa punkty i finalnie wygrał premierową partię do 19. Środkowa odsłona to zupełnie inna historia, w której ‘żółto-czarni’ zdali sobie sprawę, że to ich…150 mecz w SL3 i nabrali nowej energii. Po bloku Pawła Hulińskiego, DNV VG prowadził już 14-9 i w dalszej części seta, Fux nie zdołał im już zagrozić, przegrywając finalnie do 15. Choć wynik ostatniego seta może nieco zaciemniać prawdziwy obraz gry, to chcemy podkreślić, że to gracze VG mieli w tej partii przewagę. Na przestrzeni seta prowadzili 15-11 czy 18-13. Dopiero w końcówce team Dariusza Kuny miał problem z tym, by postawić kropkę nad ‘i’. Ostatecznie sztuka ta udała się Volleyowi za sprawą Piotra Ścięgosza. Bilans ‘żółto-czarnych’ po 150 meczach? 110 wygranych, 40 przegranych. Not bad.

MiszMasz – BL Volley 1-2 (18-21; 9-21; 21-17)

Po problemach kadrowych, które sprawiły, że BL musiał szukać w minionym tygodniu zastępstwa, team Wojciecha Strychalskiego powrócił na parkiety Inter Marine SL3. Tym razem rywalem ‘Tygrysów’ była ekipa MiszMasz, która po spadku do trzeciej ligi, wciąż szuka formy. Same wyniki nie są bynajmniej największym problemem drużyny Michała Grymuzy. Tym jest to, że po raz kolejny mają oni problemy z tym, by skompletować kadrę liczącą siedmiu graczy. Tak jak w przypadku Portu, tak i BL Volley wyraził zgodę na to, by środkowy zagrał cały mecz w pierwszej linii. Gest fair-play nie pokrzyżował ‘Tygrysom’ planów i po bardzo wyrównanym secie, który zaprowadził nas do stanu po 16, to właśnie oni zaprezentowali się lepiej w końcówce. Po kilku atakach Damiana Chojnackiego oraz Wojciecha Kiełba, BL wygrał premierową partię do 18. To, co wydarzyło się jednak w drugim secie to historia, której się nie spodziewaliśmy. No bo wiecie – rozumiemy problemy kadrowe, ale nie rozumiemy ‘przejścia obok meczu’. W czasie seta było kilka momentów, w których MiszMasz wyglądał na grupę osób, która ‘nie będzie zabijała się o każdą piłkę’. Był to obrazek, którego z pewnością nie chcielibyśmy oglądać. Szkoda bowiem w taki sposób niweczyć, bądź co bądź piękną historię drużyny w rozgrywkach SL3. Z tego miejsca chcielibyśmy, aby wybrzmiało to klarownie – gra się tak jak przeciwnik pozwala, a ‘Tygrysy’ nie pozwolili rywalom w zasadzie na nic. Pełna dominacja oraz kontrola boiskowych poczynań. O takie ‘Tygrysy’ walczą wszelkie organizację pro-zwierzęce. Wydawało się, że z takim podejściem – MiszMasz nie ma szans na punkt w meczu. Mimo, że w trzeciej odsłonie nadal nie wydawali się przesadnie skoncentrowani, to przeciwko ‘spiętym’ rywalom nie było wyraźnie potrzeby. Po kilku atakach Maćka Siacha, MiszMasz objął prowadzenie 16-12 i po nieco szarpanej końcówce, wygrali seta do 17.

CTO Volley – EKO-HURT 1-2 (21-19; 19-21; 17-21)

Ile razy mieliście w swoim życiu moment, w którym chcieliście powiedzieć ziomkowi, że coś jest nie tak, ale nie chcieliście go urazić. Wiecie, że śmierdzi mu z buzi, albo z nosa wystaje mu koza? Czemu o tym piszemy? Ano dlatego, że wcielamy się aktualnie w rolę tego ziomka i mówimy otwarcie CTO, że formuła, w której grali oni dwa mecze z rzędu się wyczerpała. Poziom przeciwników nie pozwala już na to, by przez dwa mecze przejść ‘suchą stopą’. Widzi to każdy, ale akurat w tej kwestii – CTO nie jest pomarańczowe. Zdaje się być zielone, jeśli wiecie o co nam chodzi. Po wygraniu ze Staltestem, gracze Bartosza Sobstyla, który zagrał we wtorek po raz pierwszy w sezonie, dobrze weszli w mecz z ‘Hurtownikami’ i po jednym z ataków Arka Kowalczyka, prowadzili 16-10. Po kilku zagrywkach Igora Ciemachowskiego, na tablicy było jednak po 16 i walka o pierwszy punkt w meczu, rozpoczęła się na nowo. Ostatecznie CTO zdołało ‘wrócić z dalekiej podróży’ i to oni wygrali premierową odsłonę do 19. W środkowej partii CTO zdawało się być niezagrożone. Co złego mogło się stać prowadząc 13-6? Ano to, że Eko-Hurt, który sam przeżywał w obecnym sezonie come-back rywali (Old Boys), tym razem wcielił się w rolę goniącego. Graczy w pomarańczowych strojach, Eko-Hurt złapał po kilku blokach duetu Gawrewicz – Ciemachowski (19-19). Po czasie wziętym przez CTO, gracze w pomarańczowych strojach popełnili w końcówce dwa błędy i w setach mieliśmy remis po 1. Ostatni set rozpoczął się kapitalnie dla ‘Hurtowników’, którzy uwierzyli, że rywal jest do ogrania. Po drugim secie Eko tak urosło, że finałową partię zaczęli od prowadzenia 14-8. Choć CTO niby próbowało, to były to próby pozorowane. Na alibi. Że niby się próbowało. Prawda jest jednak taka, że nie była to pogoń a’la Eko-Hurt w środkowej partii. Biorąc to pod uwagę, wynik zawodów nie mógł być zatem inny i po czterech porażkach z rzędu Eko-Hurt wygrywa pierwszy mecz w sezonie Jesień’24.

Fux Pępowo – Złomowiec Gdańsk 1-2 (21-12; 17-21; 22-24)

Spośród wszystkich dziewięciu spotkań, do których doszło we wtorkowy wieczór, to właśnie w rywalizacji Fuxa ze Złomowcem było nam najtrudniej, wskazać faworyta spotkania. Tego, czego byliśmy niemal pewni to podziału punktów. Ostatecznie Typ Redakcji wskazywał, że nieco więcej szans na tryumf ma Złomowiec. Na takie wskazanie wpłynęła bardzo dobra forma graczy Witolda Klimasa w ostatnich spotkaniach. Jakież było nasze zdziwienie w trakcie oglądania premierowej odsłony, w której parafrazując słynne powiedzonko można byłoby rzec: ‘nie ma złomku bez ułomku’. Prawdę mówiąc każdy gracz w miedzianych barwach przyłożył w pierwszym secie cegiełkę do nieciekawej postawy drużyny. Fux z kolei wykorzystał spore problemy w przyjęciu rywali i już na półmetku seta odskoczył na 10-5. W dalszej części seta obraz gry się nie zmienił. Fux nadal zdobywał dwa razy więcej punktów od przeciwników i finalnie wygrał tę partię do 12. Drugi set to jednak zwrot akcji, w której po dwóch punktach Witolda Klimasa oraz Krzysztofa Kopernika, Złomowiec odskoczył rywalom na…siedem oczek (12-5)! Z czasem po kilku udanych atakach Cezarego Trepczyka, Fux zbliżył się do rywali na dwa oczka (18-16), ale to było wszystko, na co było ich w tej partii stać (21-17). Ostatni set to zdecydowanie najciekawszy ‘rozdział’ wtorkowej rywalizacji. Przez długi czas wydawało się, że to Złomowiec przechyli szale zwycięstwa na swoją stronę. Na przestrzeni seta prowadzili bowiem 11-7, a następnie po kilku atakach z lewego skrzydła Krzysztofa Kopernika – 20-18. Mimo to, po chwili Fux Pępowo wziął dwa czasy z rzędu, co…wybiło nieco Złomowca z rytmu. Po udanej zagrywce ‘Koniczynek’, to oni mieli piłkę meczową (21-20). Mimo to, ‘Złomki’ w końcówce ‘wrócili z dalekiej podróży’ i wygrali tę partię do 22, a następnie awansowali na czwarte miejsce w ligowej tabeli. Brawo!

AXIS – DNV VG 1-2 (17-21; 21-18; 12-21)

Po ograniu Fuxa Pępowo, gracze DNV VG stanęli do drugiego pojedynku we wtorkowy wieczór. Tym razem rywalem trzykrotnych Mistrzów SL3 była ekipa AXIS, której co by nie mówić – w obecnym sezonie nie idzie tak jak na wiosnę. Pierwsza połowa seta to wyrównana walka obu drużyn, która zaprowadziła nas do stanu po 9. W dalszej części mimo braku nominalnego libero oglądaliśmy absolutny popis gry w obronie ‘żółto-czarnych’, po których następowały skuteczne kontry. Efekt? Objęcie prowadzenia 18-11, po którym stało się jasne, że ‘włos z Volleyowej głowy już nie spadnie’ (21-17). Mowa tu rzecz jasna wyłącznie o pierwszym secie, bo to, że nie ma meczu, w którym DNV VG nie straciłoby chociaż jednego punktu, wiemy od dawna. Nie inaczej było we wtorkowy wieczór. Środkowa odsłona to przewaga graczy w czerwonych strojach, którzy po atakach Mykoli Pocheniuka oraz Tomasza Sadowskiego, objęli prowadzenie 11-8. Na nic zdały się dwa wykorzystane do tego momentu czasy. Team Dariusza Kuny nie zdołał odwrócić już losów rywalizacji. Choć blisko było po skutecznych akcjach Illyi Yenoshyna (18-17), to po ataku Tomka Sadowskiego AXIS cieszył się z wyrównania (21-18). Decydujący o zwycięstwie set rozpoczął się w wymarzony dla Volleya sposób. Po bloku oraz ataku Michała Mysłowskiego, gracze w żółto-czarnych strojach, objęli prowadzenie 9-3.  Wówczas stało się jasne, że jeden z czterech najbardziej doświadczonych teamów w SL3 już tego nie wypuści i wieczór skończą z czteroma punktami do tabeli. Nie jest źle, ale pewien niedosyt jednak pozostaje.

Start a Conversation

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.