Początek obecnego tygodnia wyłonił Mistrza Siatkarskiej Ligi Trójmiasta w edycji Jesień’19. Tytuł, tak jak w poprzednim sezonie, trafił do drużyny Volley Gdańsk i należy podkreślić, że styl w którym żółto-czarni tego dokonali był naprawdę imponujący. Największym zaskoczeniem dnia meczowego była wygrana Asów z Kraken Team, która sprawia że drużyna Oresta Lewosiuka powalczy we wtorkowy wieczór o ucieczkę ze strefy spadkowej. Zapraszamy na podsumowanie tego, co wydarzyło się w poniedziałkowej serii gier!
Asy B Klasy – Kraken Team 2-1 (21-19; 21-16; 11-21)
Przed spotkaniem drużyna Asów B Klasy miała nóż na gardle. Ewentualna porażka sprawiłaby, że z niepokojem musieliby wypatrywać czwartkowych spotkań, które rozegra drużyna Prototype. Zdecydowanym faworytem poniedziałkowego pojedynku wydawała się drużyna ‘Bankowców’ i nie zmieniał tego nawet fakt, że w rundzie zasadniczej gracze Wojciecha Elminowskiego musieli się porządnie napocić, aby wygrać spotkanie. Początek meczu potwierdził, że o kolejną wygraną wcale nie będzie łatwo. Zanim się obejrzeliśmy, za sprawą Kuby Wałdocha oraz dzięki zagrywce Mateusza Dobrzyńskiego, na tablicy mieliśmy wynik 4-0 dla Asów. Kraken Team obudził się dopiero po chwili i to oni coraz śmielej zaczęli dochodzić do głosu. W efekcie tego do drugiej połowy seta mieliśmy wyrównaną walkę, a następnie Kraken zdołał wyjść na dwupunktowe prowadzenie przy stanie 16-14. Przyznamy, że z boku wyglądało to tak jak w dniu świstaka. Kraken miewał w poprzednich meczach niemrawe początki lecz koniec końców najczęściej wychodził z nich obronną ręką. Tym razem było inaczej. Asy wygrały pierwszego seta. Druga odsłona również była wyrównana, ale końcówka ponownie należała do Bordowych. Uważamy, że jednym z kluczy do sukcesu była świetna postawa najlepszego gracza Asów z poprzedniego sezonu – Kacpra Kalczyńskiego. Spotkanie z ‘Bankowcami’ bez wątpienia było jego najlepszym meczem w tej edycji i walnie przyczyniło się do wygrania trzeciego meczu w lidze. Trzeci set padł łupem Kraken Team w którym byli stroną zdecydowanie lepszą. Nie zważając na to, Asy mają powody do świętowania. W poniedziałkowy wieczór mało kto na nich liczył, a mimo to potrafili zdobyć punkty. Kto wie czy nie na wagę utrzymania?
DCT Gdańsk – Thunder Team 0-3 (12-21; 11-21; 18-21)
Thunder Team, aby dalej liczyć na to, że na koniec sezonu staną na najwyższym stopniu podium, musieli wygrać swoje spotkanie w stosunku 3-0. Prawdę mówiąc, gracze nie wyobrażali sobie innego scenariusza niż gładkie 3-0. Patrząc na skład wpisany przez drużynę Thunder do protokołu meczowego dziwić mógł brak nominalnego libero. Nie zważając jednak na te przeciwności losu gracze weszli w mecz jak honorowy dawca krwi na początek kolejki w aptece. Na pełnej, nie pytając o to czy inni ludzie (w tym przypadku gracze DCT) nie mają nic przeciwko. Początek meczu dobitnie pokazał, która z drużyn znajduje się na szczycie tabeli, a która okupuje jej dolne partie. 5-0; 12-6; 21-12 – to tylko wycinek z tego, co działo się w trakcie pierwszego seta. W zasadzie druga część była niejako kopią pierwszej odsłony, z tą różnicą, że drużyna Thunder pozwoliła ‘Kontenerowcom’ na ugranie jednego punktu mniej. Wśród ‘Czarnych’, bo taki kolor ostatnio dominuje wśród zawodników Thunder, wyróżnić można tradycyjnie już Przemka Walczaka, Mateusza Waroczyka i Piotra Goliana. Jeżeli chodzi o ekipę DCT to najlepiej zaprezentowali się w ostatniej odsłonie w której zdobyli aż 18 punktów. Jesteśmy jednak przekonani, że gracze z ulicy Kontenerowej chcieliby jak najszybciej o spotkaniu zapomnieć i zresetować głowy przed ważnym w kontekście układu tabeli meczem z Seargin.
DNV GL S*M*A*S*H – Scandic 3-0 (21-13; 21-16; 21-16)
Po thrillerze, który zafundowała nam drużyna DNV GL S*M*A*S*H w przedostatniej kolejce uznaliśmy, że drużyna Stanisława Paszkowskiego jest obecnie w takim gazie, że nawet gdyby ich rywalem miał być Trefl Gdańsk to i tak by nie spękali i na boisko wyszliby jak po swoje. Mentalność zwycięzcy. Spotkanie przeciwko ‘Hotelarzom’ było dla ‘Białych’ doskonałą okazją, by pod koniec sezonu podkręcić jeszcze licznik z punktami, bowiem trudno było się spodziewać, że ‘Hotelarze’ mogliby się pokusić o to, aby urwać w meczu choćby seta. Na początek zdradzimy Wam jaki był epilog. Sztuka ta ‘Hotelarzom’ się nie udała, choć trzeba przyznać, że ich postawa była równie zaskakująca co widok igloo na Saharze. Początkowo, gracze z Gdyńskiego Mordoru nie mogli sobie poradzić z kapitalną zagrywką Sebastiana Rydla, który aż sześciokrotnie zdobywał w ten sposób punkt. Poza zagrywką w ich szeregach bardzo dobrze funkcjonowało przyjęcie, a nawet pojawił się element asekuracji. W trzecim secie Scandic prowadził już kilkoma punktami i pachniało sensacją. Na tę nie pozwolili jednak niezawodny w tym sezonie Patryk Okulewicz, do spółki z Sebastianem Pietrasem. Jesteśmy przekonani, że było to najlepsze spotkanie, które do tej pory w lidze rozegrali ‘Hotelarze’ i jeśli dalej będą szli tą drogą to w końcu zdobędą swój upragniony punkt.
Trójmiejska Strefa Szkód – Speednet 1-2 (21-14; 16-21; 21-23)
Spotkanie w grupie spadkowej pomiędzy Trójmiejską Strefą Szkód a Speednetem może śmiało pretendować do miana jednego z najdziwniejszych spotkań w obecnej edycji. Bez wahania możemy napisać, że żałujemy, że spotkanie rozpoczęło się przed godziną 22, bowiem to, co wyprawiali na początku tego seta gracze Speednetu, przypominało raczej filmy, których emisja przed tą godziną jest wysoce niewskazana. Gdy na tablicy wyników widniało 7-0, a następnie 14-2 i 17-3 dla Trójmiejskiej Strefy Szkód nie tylko my przecieraliśmy oczy ze zdumienia. To było wręcz niewiarygodne. Speednetowi nie wychodziło totalnie nic i przez dłuższą chwilę wydawało nam się, że podobnie jak w bajce o Scooby-Doo zaraz ktoś podejdzie, ściągnie maskę i tym samym zdemaskuje podstawionych graczy. Przebudzenie nastąpiło kilka chwil później, aczkolwiek było już oczywiście za późno na to, by cokolwiek ugrać. Zasadne jest pytanie jakim cudem Trójmiejska po raz kolejny nie potrafiła szybko rozprawić się z rywalem, którego miała na widelcu? Kto wie jak potoczyłyby się losy kolejnych odsłon gdyby set zakończył się 21-5? Drugi set ponownie zaczął się po myśli ‘Czarnych’. Na zagrywce spustoszenie siał Michał Falkiewicz, który zdobył w ten sposób aż cztery punkty z rzędu. Mimo to, drużyna nie stanęła na wysokości zadania i w krótkim odstępie czasu dała rywalom dojść do głosu. W połowie tej partii rozkręcił się Grzegorz Gnatek, który co rusz wbijał gwoździe w parkiet. Ostatecznie tę odsłonę wygrali ‘Różowi’ i o zwycięstwie musiał zadecydować trzeci set. W nim ponownie przez większą cześć seta przewagę mieli gracze TSSu. Pod koniec prowadzili już 20-17 i wydawało się, że sprawa wygranej jest przesądzona. Tymczasem ponownie dały o sobie znać demony ‘Czarnych’. Brak koncentracji, brak wykończenia, a może kłopoty z graniem pod prądem? Sami nie wiemy jak mogli to przegrać. Patrząc z perspektywy pierwszego seta to Speednet wrócił z dalekiej podróży. To, że podnieśli się po takim laniu jest doprawdy niewiarygodne.
INTERMARINE – Nasz-Dach Stężyca 1-2 (19-21; 12-21; 21-11)
Drużyna ze Stężycy bardzo wysoko zawiesiła sobie poprzeczkę chcąc rozegrać spotkania z INTERMARINE oraz Volley Gdańsk jednego dnia. Na długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego było wiadomo, że rezultat w meczu z INTERMARINE będzie miał kolosalne znaczenie w kontekście walki o mistrzowski tytuł. Również przed spotkaniem było wiadomo, że INTERMARINE wcale nie ma zamiaru utorować drogi młodszym graczom. Szybki rzut oka na protokół meczowy i każdy wiedział, że drużyna Masters postawiła w poniedziałkowy wieczór na bardzo mocny skład. Nie zabrakło między innymi Andrzeja Masiaka, Pawła Kolana czy Mateusza Ciesielskiego. To sprawiło, że o wygraną trzy-zero dla Stężycy było niezwykle ciężko. Już pierwszy set potwierdził, że gracze Masters ‘tanio skóry nie sprzedadzą’. Po bloku Andrzeja Masiaka prowadzili już 14-10 i wydawało się, że tak doświadczona drużyna nie wypuści z rąk takiej okazji. Niestety dla nich, poszczególni zawodnicy zaczęli popełniać sporo błędów, co przy dobrej postawie Stężyczan sprawiło, że po bloku Kamila Jóskowskiego gracze z Kaszub wyszli na prowadzenie 19-17. Przewagi, w przeciwieństwie do INTERMARINE, już nie wypuścili i po chwili cieszyli się z wygrania pierwszego seta. Druga odsłona była w zasadzie bez większej historii. Tę partię z pewnością chcieliby wymazać z pamięci gracze Krzysztofa Wyrzykowskiego. Pierwsza część była w ich wykonaniu solidna, natomiast w drugiej stało się coś, co ciężko nam, a zapewne i doświadczonym graczom wytłumaczyć. Mimo, że na tablicy widniał wynik 12-11 dla Stężycy, to od tego momentu do końca seta gracze Masters zdołali zdobyć zaledwie jeden punkt. Uważamy, że ta sytuacja pokazuje jak ciężki fizycznie jest to dla graczy sezon. W drugiej partii wyglądali jakby ktoś odłączył im prąd. Z taką sytuacją w trzecim secie nie do końca mógł się pogodzić Andrzej Masiak, który piorunującym początkiem postanowił włączyć wtyczkę ponownie. Zawodnicy Masters na początku seta prezentowali się wybornie. Po bloku Piotra Szczepańskiego doświadczeni gracze prowadzili już 7-1 i przewagi tej nie roztrwonili. Ostatecznie spotkanie zakończyło się w stosunku 2-1 dla Stężycy, co w dość znaczny sposób skomplikowało kwestię mistrzostwa dla tej drużyny.
Volley Gdańsk – Nasz-Dach Stężyca 2-1 (14-21; 21-18; 24-22)
Nawet gdyby Stężyca wygrała spotkanie i na jedną kolejkę przed końcem ligi była za drużyną Volley Gdańsk to i tak spotkanie pomiędzy drużynami można było nazwać meczem o mistrzostwo. Spotkały się bowiem dwie bezapelacyjnie najlepsze drużyny tego sezonu w Siatkarskiej Lidze Trójmiasta i jako potwierdzenie tych słów niech posłuży przykład, że żadna inna drużyna nie zdołała z nimi wygrać. Jak widać, po spotkaniu obiecywaliśmy sobie naprawdę dużo i po tym co zobaczyliśmy jesteśmy w 100% ukontentowani. Lepiej w mecz weszli gracze ze Stężycy, którym najwidoczniej pomógł fakt, że byli rozgrzani po spotkaniu z INTERMARINE. Mimo, iż spotkanie zaczęło się potężnym atakiem środkowego Volley – Michała Mysłowskiego to po chwili do głosu doszli gracze ze Stężycy, którzy utrzymali kontrolę nad setem przez większą część jego trwania, co doprowadziło do wygranej 21-14. W drugim secie rękawy zakasali gracze Volley Gdańsk i po wyrównanej walce zdołali wygrać i doprowadzić do wyrównania. Odsłonę tę efektownym blokiem zakończył przyjmujący drużyny Volley Gdańsk – Adrian Ossowski. Trzeci set to gotowy scenariusz na film instruktażowy dla adeptów siatkówki pod tytułem ‘Jak nie przegrać wygranego meczu’. W pierwszoplanowe role wcielili się gracze ze Stężycy, którzy prowadzili 19-14 i w powietrzu unosił się już zapach pierwszej przegranej w lidze dla drużyny Volley Gdańsk. W zasadzie do teraz nie wiemy jak to możliwe, że tak się nie stało. Punktem zwrotnym był moment, kiedy na zagrywce stanął Daniel Koska i swoimi flotami sprawił potężne problemy graczom ze Stężycy. Jedna piłka, druga piłka, trzecia, czas, czwarta, stres, paraliż, przegrana. Mniej więcej taką sekwencje widzieliśmy u graczy Piotra Labudy. W końcówce nerwy ze stali pokazał Piotr Ścięgosz, który pomógł wyjść swojej drużynie na prowadzenie. Ponadto, jak zwykle niezawodny był Przemek Wawer, który zdaje się mieć wycięty układ nerwowy. Poza tym gość wygląda na takiego, któremu można zaufać do tego stopnia, że można mu powierzyć cały majątek. Jest jak polisa. Jest niezawodny. Volley Gdańsk wygrywa dwudzieste szóste spotkanie z rzędu i kolejną edycję Siatkarskiej Ligi Trójmiasta. Z drugiej strony trzeba docenić ich rywali, którzy umiejętności już mają, a to, czego im brakuje to zimne głowy i spokój w decydujących momentach. Tak czy inaczej – Volley broni tytułu, ale na horyzoncie pojawiła się drużyna, która w przyszłości może im pokrzyżować plany.