Bardzo dobra forma BEemki, zadyszka Bossmana czy wreszcie bezpośredni mecz z rundy zasadniczej. Trzy wymienione elementy składały nam się w jeden obraz, w którym to beniaminek rozgrywek był w naszym odczuciu faworytem spotkania. Jakież było nasze zdziwienie kilka minut po pierwszym gwizdku sędziego. Ależ to był koncert w wykonaniu drużyny Jakuba Kłobuckiego, która w pierwszych minutach spotkania – stłamsiła swoich rywali. Choć trudno w to uwierzyć, w połowie seta prowadzili 10-3, a następnie 15-5! Choć wynik wskazywał na to, że w secie się już nic nie wydarzy i za chwilę będziemy mieli zmianę stron – BEemka postanowiła jeszcze powalczyć. Sukcesywnie, punkt za punktem, niwelowali oni przewagę rywali i w kulminacyjnym momencie zbliżyli się do nich na dwa punkty (17-15)! Choć pachniało już jednym z największych come-backów w historii ligi – Bossman przebudził się po kryzysie z drugiej części seta i finalnie po chwili cieszyli się z pierwszego punktu w meczu (21-18). Środkowa odsłona to falująca forma obu drużyn. Ci, którzy zaczęli lepiej – później oddawali rywalom pola i na odwrót. W taki sposób dotarliśmy do stanu po 17. Końcówka seta to lepszy fragment graczy Jakuba Kłobuckiego, którzy po blokach Dawida Romaniszyna oraz Macieja Jaskólskiego, cieszyli się z wygrania seta do 17. W trzecim secie Bossman zdawał się iść po pełną pulę. W drugiej części seta prowadzili bowiem 14-12. Po chwili mieli jednak trzy ataki w aut, po których to BEemka wysunęła się na prowadzenie 15-14. W dalszej części seta team Daniela Podgórskiego nie wypuścił już przewagi i finalnie cieszył się z nagrody pocieszenia (22-20).
Dzień: 2024-11-04
Siatkersi – Empire Spikes Back
Historia ma to do siebie, że lubi się powtarzać. Empire Spikes Back mogą przegrywać wszystkie spotkania w sezonie, ale w momencie kiedy rywalizują z Siatkersami zrzucają z siebie płaszcz wiecznych przegrywów i jak gdyby nigdy nic – ogrywają rywali. Poniedziałkowe spotkanie nie zaczęło się jednak dla nich zbyt dobrze. Po piorunującym początku, w którym najskuteczniejszymi graczami w obozie Siatkersów byli Michał Niewiadomski oraz Filip Silwanowicz, gracze w jasnych strojach objęli wysokie prowadzenie 11-4. W dalszej części seta problemy ‘Imperatorów’ się nie kończyły i po skutecznej zagrywce Dariusza Suchwałko, w końcówce seta Siatkersi cieszyli się z wygranej do 10. Wow – to mogło robić wrażenie, ale to tyle, jeśli chodzi o dobre wiadomości dla obozu Macieja Tarulewicza. Od drugiego seta sytuacja wyglądała tak jakby zmieniając strony obie drużyny zamieniły się również strojami. Gra Empire Spikes Back stała się wreszcie uporządkowana. Jeśli chodzi o drużynę, która wygrała pierwszego seta – wręcz przeciwnie. Zamiast monolitu oglądaliśmy na parkiecie graczy, którzy nie przypominali drużyny, a grupkę randomowych ludzi. To rzecz jasna przełożyło się na grę oraz wynik. Po kilku błędach oraz problemach w przyjęciu Siatkersów, ESB objęli prowadzenie 15-10. W dalszej części team Grzegorza Grabarskiego kontynuował dobrą grę i finalnie wygrali oni do 17. Ostatnia odsłona to kontynuacja tego, co oglądaliśmy w środkowej odsłonie, aczkolwiek trzeba uczciwie przyznać, że ‘Imperatorzy’ jeszcze bardziej podkręcili tempo. Po dwóch asach serwisowych rozgrywającego ESB – Jakuba Pisowackiego, objęli oni prowadzenie 12-7. Choć po trzech punktach z rzędu Siatkersów wydawało się, że mogą oni wrócić do gry (12-10), to dalsza część seta była już absolutną dominacją drużyny Grzegorza Grabarskiego (21-14).
Bayer Gdańsk – Team Spontan
Porozmawiajmy o faktach. Te są takie, że Bayer zdobył w dwa dni niemal tyle samo punktów ile wcześniej przez ponad dwa miesiące. Sześć wspomnianych oczek zupełnie zmienia perspektywę. Każdy z tych punkcików sprawia, że szara, smutna, deszczowa i listopadowa aura zmienia się na ‘złotą polską jesień’. Dwanaście punktów i dwa mecze do końca sezonu. Choć Bayer był już jedną nogą w czwartoligowym grobie, to powstał i jest o włos od utrzymania w lidze. Choć w środowy wieczór ‘Aptekarze’ mierzyli się z ‘czerwoną latarnią ligi’ to przestrzegaliśmy przed meczem, że wcale nie musi być to łatwe zadanie. Początek spotkania zdawał się to potwierdzać. Przez długie fragmenty Bayer Gdańsk próbował znaleźć sposób na to by sforsować zasieki rywali. Ilekroć jednak zdobywali punkt – rywal po chwili błyskawicznie doskakiwał. Ba, w pewnym momencie to ‘Tygrysy’ prowadziły 13-11. Sytuacja zaczęła się zmieniać pod koniec seta. Po ważnych punktach Marka Majorosa, Bayer wysunął się na prowadzenie 18-16 i po chwili cieszył się z pierwszego punktu w meczu (21-19). Środkowa odsłona to kolejny set, w którym Tiger nie odpuszczał (14-15). Niestety dla nich, po chwili popełnili oni trzy błędy z rzędu, po których Bayer wysunął się na prowadzenie 18-14 i po chwili postawili kropkę nad ‘i’ (21-18). Ostatni set to dominacja graczy Damiana Harica, którzy po sporej liczbie błędów rywali, objęli prowadzenie 8-2. W dalszej części Tiger nie był już w stanie nawiązać walki i finalnie przegrał do 13, przyklepując swój spadek do czwartej ligi.
Kraken Team – Kryj Ryj
Cudu nie było. Kryj Ryj nie był w stanie zawiesić poprzeczki na tyle wysoko, by Kraken Team miał z tym jakikolwiek problem. Co równie ważne poza wygraną, swoje spotkanie w poniedziałkowy wieczór przegrała BRUXELA WEAR, a to oznacza, że team Roberta Skwiercza jest już o włos od wygrania czwartej ligi. Spotkanie rozpoczęło się od wyrównanej gry, po której na tablicy wyników mieliśmy remis 6-6. Po chwili jednak gracze Kryj Ryj zaczęli popełniać coraz więcej błędów i na półmetku seta faworyzowana drużyna prowadziła 11-7. Fason gracze Ryszarda Rakowicza trzymali do stanu 14-13 dla Krakena, ale od tego momentu aż do samego końca seta nie zdołali zdobyć choćby jednego punktu (21-13). W drugim secie ‘Bestia’ od samego początku narzuciła swoim rywalom warunki gry, którym nie pomagał w poniedziałkowy wieczór głośny doping sympatyków drużyny. To, co było największym grzechem drużyny Kryj Ryj w tej partii to problemy z przyjęciem. Po asie serwisowym Pawła Pallacha, ‘Bestia’ prowadziła już 17-11 i ewidentnie wrzuciła niższy bieg. Choć w końcówce ‘Mordeczki’ odrobili kilka punktów, to o wygranej seta nie mogło być mowy (21-15). Ostatnia odsłona rozpoczęła się od miażdżącej przewagi faworyzowanej drużyny, która rozpoczęła seta od prowadzenia…12-0! Po chwili gracze Krakena zlitowali się nad rywalami i ci zdobyli pierwszy punkt w secie (12-1). W dalszej części gracze Kryj Ryj zdobyli jeszcze jedenaście oczek, aczkolwiek trudno było nie odnieść wrażenia, że oba zespoły czekają już na ostatni gwizdek sędziego (21-12).
Eko-Hurt – Staltest Pomorze
Dziwny to był mecz. Czasem bywa jednak tak, że to drużyna, która wygrywa spotkanie smuci się bardziej. Nie inaczej było w poniedziałkowy wieczór, bo dwa zamiast trzech punktów ze Staltestem Pomorze to wynik tragiczny i kto wie czy nie jest również przysłowiowym ‘gwoździem do pierwszoligowej trumny’. Mecz był bardzo podobny do pierwszego spotkania obu drużyn, do którego doszło 10 października. Wówczas również obie drużyny rywalizowały na boisku numer dwa. Podobnie jak wtedy, wczoraj również Eko-Hurt wygrał dwa pierwsze sety. No i wreszcie – w obu wspomnianych przypadkach Eko-Hurt po wygraniu dwóch pierwszych setów nie był w stanie postawić kropki nad ‘i’. Oj – czarne chmury nad siedzibą Eko-Hurtu. A sam mecz? Cóż – za dużo się w nim nie działo. Zdecydowanie więcej sportowych emocji widzimy w spotkaniach czwartej ligi. Początek spotkania to wyrównana gra, po której mieliśmy remis po 7. Po chwili jednak Eko-Hurt narzuciło swoim rywalom własne warunki gry, po których było 15-10. To, co różniło obie drużyny to z pewnością większa siła rażenia po stronie drużyny Konrada Gawrewicza przy jednocześnie mniejszej liczbie błędów. Finał był taki, że po chwili Eko-Hurt cieszył się z pierwszego punktu w meczu (21-17). Środkowa odsłona to jeszcze większa dysproporcja. Po dwóch blokach Konrada Gawrewicza, brązowi medaliści poprzedniego sezonu wyszli na prowadzenie 12-7 i w dalszej części nie mieli problemów z wykończeniem rywala (21-13). Ostatni set to jednak zupełnie inna historia. Choć wydawało się, że Eko-Hurt nie będzie miał problemów z tym by wygrać, to bardzo szybko roztrwonili oni zaliczkę z początku seta (5-1, 6-6). W dalszej części Eko-Hurt miał spore problemy z przyjęciem, a ich gra całkowicie się posypała (14-10). Trzeba przy tym oddać, że i Staltest stanął na wysokości zadania, bo w obecnym sezonie widzieliśmy ich z dużo gorszej strony. Finalnie, po kilku chwilach gracze Arka Kozłowskiego cieszyli się z drugiego punktu w sezonie (21-16).
Port Gdańsk – Team Spontan
Choć zdecydowanym faworytem starcia była ekipa Team Spontan, to podobnie jak w poprzednim sezonie nie była to łatwa przeprawa dla drużyny Piotra Raczyńskiego. Zespół w pomarańczowych barwach przekonał się o tym już w pierwszym secie. Choć po bloku Jana Kostrowickiego, Spontan objął czteropunktowe prowadzenie (12-8), to już po chwili kapitan drużyny był zmuszony zareagować i wziąć ‘czas’. Port Gdańsk zdołał bowiem wyjść na prowadzenie 15-14. Dalsza część seta to wyrównana gra obu ekip, która zaprowadziła nas do końcówki seta. Jako pierwsi piłkę setową mieli gracze ‘z doków’ (20-19). Po chwili trzema punktami popisał się jednak lider Spontana – Mariusz Krynicki, po których gracze w pomarańczowych strojach cieszyli się z wygranej do 21. Choć w środkową odsłonę lepiej weszła faworyzowana drużyna (7-5), to po chwili popełnili oni trzy błędy z rzędu, po których to ‘Portowcy’ wysunęli się na prowadzenie 8-7. Z czasem team Piotra Raczyńskiego dostał od losu kolejną szansę. Po dobrym środkowym fragmencie seta i skutecznym bloku Adriana Majkowskiego, prowadzili już 16-13. W dalszej części seta w ich szeregach zanotował jednak zbiorowy paraliż. Choć trudno w to uwierzyć, to do końca seta nie zdołali zdobyć ani jednego punktu i po ośmiu oczkach z rzędu ‘Portowców’ mieliśmy remis w setach (21-16). O zwycięstwie w meczu musiał zatem zadecydować trzeci set. Podobnie jak w środkowej odsłonie tak i tu oglądaliśmy szarpaną grę z obu stron, po której mieliśmy remis 9-9. Druga część seta to jednak bardzo dobry fragment Spontana, któremu zdobywanie punktów przychodziło z zaskakującą łatwością. Ostatecznie team w pomarańczowych barwach wygrał tę partię do 14, a cały mecz 2-1. Trudno tu mówić jednak o jakimś optymizmie. W dwóch spotkaniach w poniedziałkowy wieczór, zamiast 6 punktów zdobyli zaledwie 2 i w naszym odczuciu zrobili ogromny krok do tego by kiblować kolejny sezon w trzeciej lidze.
Maritex – Port Gdańsk
Najczęściej grillowana drużyna obecnego sezonu – Maritex znowu nie daje o sobie zapomnieć. My naprawdę chcielibyśmy im dać już święty spokój. Chwilę zapomnieć. Przerzucić swoją uwagę na kogoś innego. Poniedziałkowym rywalem zespołu Michała Pietrasika była drużyna Portu Gdańsk, która w ostatnim czasie zaprezentowała się z bardzo kiepskiej strony. Uznaliśmy, że jeśli nie z drużyną ‘z doków’, to z kim? Cóż – musimy wdrożyć jakiś plan B, bo z nimi też się nie udało. Śmiechy śmiechami, ale mecz z drużyną Arkadiusza Sojko był…szóstym przegranym meczem z rzędu. No dobra – Maritex miewał tak parszywe serie, ale hej – pamiętacie, że to trzecia, a nie druga liga? Pierwszy set nie wskazywał jednak na to jaki będzie epilog tej historii. Wiecie – czasami wygrane, które się wyszarpuje w końcówce dają drużynie pozytywnego kopa. Dają moc na kolejne sety czy mecze. Tu było wręcz odwrotnie. Po fajnym i emocjonującym graniu w pierwszym secie, Maritex był tylko tłem dla swoich rywali w środkowej partii. Po dość niechlujnym przyjęciu rywali, ‘Portowcy’ zaczęli środkowego seta od prowadzenia 12-4. Już wówczas stało się jasne, że zespół Arkadiusza Sojko tego seta nie przegra. Po chwili było już po sprawie (21-12) i drużyny mogły zmienić strony. Decydujący o zwycięstwie set rozpoczął się od ciekawego – trzecioligowego grania. Po dobrej grze w obronie obu ekip, mieliśmy remis po 8. Wyrównana, a przede wszystkim emocjonująca gra trwała do stanu po 17. Oj tak – emocji, również tych pozasportowych nie brakowało. Lepiej ‘grę nerwów’ w końcówce wytrzymali gracze jednej z czterech najbardziej doświadczonych ekip w lidze, którzy wygrali seta do 18, a cały mecz 2-1.
BRUXELA WEAR – Chilli Amigos
Często jest tak, że człowiek lekceważy dość oczywiste znaki. W podobną pułapkę wpadła Redakcja w przedmeczowych zapowiedziach wskazując na to, że to BRUXELA wygra spotkanie. Jakieś przesłanki do tego były: – osiem wygranych spotkań z rzędu, – pozycja wicelidera rozgrywek, – wygrana poprzedniego bezpośredniego starcia. Z drugiej strony było naprawdę sporo wskazówek, które przemawiały za Chilli Amigos – świetna forma w ostatnim czasie, – brak presji związanej z meczem, – słaby styl BRUXELI w ostatnim czasie, – paradoksalnie poprzednie spotkanie co wpisaliśmy przy atutach BRUXELI. Ktoś kto pamięta wspomniany mecz wie doskonale, że Bruxela się ‘prześlizgnęła’. Czy wówczas zasłużyli na wygraną? Cóż – mamy wątpliwości. Wątpliwości w kontekście potencjalnego awansu nie brakuje również, kiedy weźmiemy pod uwagę to jak na tle ‘Papryczek’ zaprezentowali się gracze Jakuba Florczaka. Pierwszy set rozpoczął się od miażdżącej przewagi Chilli Amigos (9-3). Im dłużej trwał jednak set, tym coraz lepiej radzili sobie gracze w czarnych strojach, którzy wyszli nawet na prowadzenie 14-12. Po chwili kilkoma skutecznymi atakami dającymi prowadzenie Chilli, popisał się Krzysztof Gasperowicz (16-14). W końcówce seta BRUXELA próbowała jeszcze odrabiać straty, ale na nic się to zdało. Środkowa odsłona to kolejna przespana szansa wicelidera czwartej ligi. Po dwóch skutecznych atakach Jana Lefanczyka, faworyzowana ekipa objęła prowadzenie 13-9. Po chwili uśmiech na twarzy zastąpił jednak szok i niedowierzanie. Choć pod koniec prowadzili 18-17, to w końcówce ‘załatwił ich’ środkowy ‘Amigos’ – Piotr Kławsiuć, który atakiem oraz dwoma potężnymi blokami przypieczętował zwycięstwo Chilli Amigos. W trzecim secie ‘Leniwce’ stanęły przed szansą na obronę swojego dobrego imienia. Czy to wykorzystali? No jasne, że nie. Choć po asie serwisowym Łukasza Turskiego prowadzili 9-4, to w drugiej części seta całkowicie ich sparaliżowało. Efekt był taki, że BRUXELA WEAR największe DZIADY TYGODNIA, przegrali tę partię do 16, a cały mecz 0-3. Niesamowite.
Craftvena – Hapag-Lloyd
O tym, że nie będzie to łatwa przeprawa dla Craftveny ‘Rzemieślnicy’ wiedzieli już po ostatnim spotkaniu obu drużyn, do którego doszło w rundzie zasadniczej. Tym razem team Bartka Zakrzewskiego chciał zrobić wszystko, by zgarnąć pełną pulę. Plan zdawał się komplikować wraz z pierwszym gwizdkiem sędziego. Tuż po nim było bowiem 4-0 dla Hapag-Lloyd, a to z kolei zasługa ataków w aut drużyny w złoto-czarnych strojach. Komfortowa sytuacja ‘Logistyków’ trwała do stanu 16-13. Z czasem ich sytuacja się skomplikowała i Craftvena doprowadziła do wyrównania po 16, a następnie po atakach ‘Markusa’ wygrali premierową odsłonę do 17. Prawdę mówiąc trudno mówić tu o jakieś różnicy czy przewadze jakości Craftveny. O tym, że to oni wygrali pierwszą odsłonę zadecydowała końcówka seta. Bardzo podobnie było również w środkowym secie, w którym przebieg gry wyglądał następująco (5-5 , 12-12, czy wreszcie 17-17). Po punktach Floriana Dery oraz Michała Markiewicza, Craftvena objęła prowadzenie 20-18 i po chwili cieszyła się z wygrania meczu. Ostatnia odsłona to kolejna bardzo duża szansa graczy w pomarańczowych strojach. Pod koniec meczu to właśnie team Joanny Kożuch prowadził 17-15. Po chwili kilkoma skutecznymi atakami popisał się Michał Markiewicz 18-18. W końcówce to Hapag-Lloyd miał piłkę setową, ale po punktach Krzysztofa Lewandowskiego oraz Grzegorza Henniga, ostatnia partia padła łupem ‘Rzemieślników’.