Czwartkowe spotkania nie zawiodły chyba nawet najbardziej żądnych wrażeń graczy. Po piątym dniu meczowym sytuacja w tabeli na każdym poziomie rozgrywek robi się bardzo ciekawa. Z 26 drużyn w lidze niepokonanych zostało zaledwie 5 ekip. W ostatnim dniu meczowym doszło do przełamania Mental Blocku. Gdybyśmy mieli wybierać drużynę tygodnia, byłaby to drużyna SV INVICTA, która z meczu na mecz imponuje nam coraz bardziej.
Trójmiejska Strefa Szkód – Speednet 3-0 (21-19; 21-16; 23-21)
Kilkanaście minut przed spotkaniem Trójmiejskiej Strefy Szkód ze Speednetem wywiadu udzielił jeden z zawodników TSSu – Wojtek Ingielewicz. Nie ukrywamy, że gracz ten bardzo nam zaimponował, bowiem nie owijał w bawełnę mówiąc, że idą po trzy punkty. Była to dosyć odważna deklaracja zważywszy na to, że w Speednecie mieli zagrać powracający do drużyny Grzegorz Gnatek czy Niko Domżalski. Pewność Wojtka zaprocentowała, co udowodnił świetną grą na przestrzeni całego meczu zgarniając tytuł MVP. Liderem drużyny Speednet był Grzegorz Gnatek, który ze względu na swój ogromny zasięg był praktycznie nie do zatrzymania. Przy okazji potrafił skutecznie pięciokrotnie zablokować rywala. To jednak nie wystarczyło do tego, aby Speednet wywalczył choćby jeden punkt. Mimo, że sumarycznie najmniej punktów Speednet zdobył w drugiej odsłonie, to paradoksalnie wydawało się, że w tym secie było najbliżej. ‘Różowi’ wygrywali na początku już 9-2, by po chwili roztrwonić całą przewagę i doprowadzić do sytuacji 9-10. Niewiarygodne. W trzecim secie drużyna walczyła do końca, lecz ostatecznie to TSS zdołał wyszarpać rywalowi punkty. Gdybyśmy mieli szukać głębiej to jesteśmy przekonani, że kluczową sprawą była sfera mentalna. W trakcie spotkania w drużynie TSSu doszło do kontuzji dwóch kluczowych graczy, ale Trójmiejscy, niejako nawiązując do szalonych lat dziewięćdziesiątych udowodnili, że są charakternymi chłopakami, którym nie przeszkadza byle dyskomfort. Nie chcielibyśmy być źle zrozumiani, ale wydaje nam się, że w Speednecie brakuje tego, co musi mieć klasowa drużyna – team spirit. Speednet owszem, ma świetnych graczy, ale wydaje nam się, że powinni popracować nad tym, jak stworzyć z tego drużynę. Szczególnie w sferze mentalnej.
Volley Gdańsk – Epo-Project 2-1 (21-23; 25-23; 21-17)
Przed spotkaniem zastanawialiśmy się, czy piękny sen Volley będzie trwał nadal, czy może jednak ktoś będzie w stanie wygrać i przerwać fenomenalną passę żółto-czarnych. Spotkanie rozpoczęło się lepiej dla Mistrza SL3, który wypracował sobie kilkupunktową przewagę i trzymał rywala na dystans. To zmieniło się mniej więcej w połowie seta, kiedy Czarek Labudda zablokował Przemka Wawera, a następnie rewelacyjny Damian Kolka podkręcił wynik swojej drużyny dwoma asami serwisowymi. W ten sposób to Epo wyszło na minimalne prowadzenie, by później, pod koniec seta, zaczęła się walka na przewagi. Tydzień temu pisaliśmy, że w kluczowych momentach Przemek Wawer nigdy się nie myli. Prawdopodobnie gdybyśmy o tym nie wspominali, kończyłby piłki setowe do pięćdziesiątki. Nasze słowa sprawiły, że w decydującym momencie Przemek zagrał piłkę w siatkę i zdjął maskę kosmity, przy czym okazało się, że mamy do czynienia z jednym z nas – z człowiekiem. Drugą partię Epo zaczęło bardzo mocno. Kiedy na zagrywce stanął Damian Kolka zrobiło się 5-0 dla Epo i Volley musiało poprosić o czas. Gdy na tablicy wyników widniało 7-1 dla Epo, w powietrzu czuć było coś wielkiego. Gdy pod koniec tej partii było 20-17 dla drużyny z Kartuz nie ukrywamy, że byliśmy przekonani o tym, że tym razem Volley przegra. Zapomnieliśmy chyba, że na parkiecie znajdował się będący ostatnio w kapitalnej dyspozycji Adrian Ossowski, który w końcówce seta po prostu ‘zrobił robotę’ i dzięki temu Volley uniknęło pierwszej ligowej porażki. Wyczyn Adriana jest o tyle imponujący, że zaledwie kilka dni wcześniej zrobił to samo w meczu z Prototype Volleyball. Ostatecznie, po wielkich emocjach, seta wygrała drużyna Volley (25-23). Taka sytuacja podcięła skrzydła graczom z Żukowa i w trzecim secie nie byli już w stanie powalczyć o wygraną. Podsumowując – mega emocje.
Omida Team – BES-BLUM Kraken Team 1-2 (21-17; 16-21; 19-21)
W zapowiedzi przedmeczowej napisaliśmy, że kto wie jak potoczyłby się mecz BES-BLUM z Epo-Project, gdyby w składzie znalazło się dwóch etatowych graczy – Bartek Pieper i Paweł Pallach. Teraz już wiemy. Obaj gracze wystąpili w spotkaniu z Omidą Team i walnie przyczynili się do tego, że drużyna BES-BLUM odniosła pierwsze zwycięstwo w sezonie. Tak jak pisaliśmy, już w drugim meczu zaprezentowali formę znacznie lepszą od tej, którą widzieliśmy na inaugurację. Czwartkowy pojedynek był tylko potwierdzeniem zwyżkowej formy. Jeśli chodzi o ‘Logistyków’ to po pierwszym bardzo dobrym, choć pechowo przegranym spotkaniu, byli faworytem starcia z Krakenem. Jakby na potwierdzenie tych słów ‘Zieloni’ zaczęli mocno i po chwili wygrywali 9-4. Późniejszy chwilowy zastój doprowadził co prawda do remisu, ale można zrzucić to na karb braku komunikacji. Gdy ta się poprawiła, Omida znowu odjechała rywalom, tym razem skutecznie. Set zakończył się wynikiem 21-17 i nic nie wskazywało na to, że w kolejnych partiach to BES-BLUM dojdzie do głosu. Drugi set to dobra gra drużyny Ryszarda Nowaka. To, w połączeniu z liczbą błędów po stronie przeciwników, którą można porównać chyba tylko z błędami popełnianymi przy wyjściu z progu przez Roberta Mateję sprawiło, że w setach mieliśmy 1-1. Trzeci set był najbardziej emocjonujący i wyrównany. Dopiero w końcówce Kraken zdołał odjechać i mimo chwilowego przestoju przy piłkach meczowych ostatecznie wygrać do 19.
Port Gdańsk – Speednet 2 3-0 (21-16; 21-13; 21-8)
Drużyny Portu oraz Speednetu 2 uzupełniły w czwartek listę zespołów, które mają po minimum dwa rozegrane spotkania w drugiej lidze. Faworytem meczu był Port Gdańsk, który ma ambicje włączyć się do walki o podium rozgrywek. W składzie obu drużyn nie doszło do rewolucji w stosunku do poprzednich spotkań, trzon pozostał ten sam. W drużynie ‘Portowców’ po raz pierwszy w tym sezonie zobaczyliśmy Radosława Ługowskiego, który w poprzedniej edycji regularnie bronił barw drużyny z doków. Jeśli chodzi o Speednet to mieliśmy dziś debiut jednego zawodnika. Mowa tu o Mateuszu Chodyna, który pokazał się z bardzo dobrej strony i chyba po jednym spotkaniu można powiedzieć, że niewątpliwie będzie wartością dodaną drużyny. Zastanawiamy się, kiedy w składzie zobaczymy graczy, którzy w poprzednim sezonie bronili barw pierwszoligowej drużyny Speednetu. Wracając do spotkania to zaczęło się ono bardzo dobrze dla drużyny ‘Programistów’, którzy prowadzili przez większość seta, aż do stanu 14-13. Wynik ten dawał nadzieję na to, że Speednet będzie w stanie powalczyć do końca partii. Ostatecznie jednak set zakończył się do 16, na korzyść Portowców. Druga odsłona do pewnego momentu również była wyrównana, a Port zdołał odjechać dopiero w drugiej części. Trzeci set to już dominacja drużyny Arkadiusza Sojko. Ten ostatni dał popis na zagrywce, zdobywając aż sześć asów serwisowych, które powinny dać do myślenia ‘Programistom’. Ostatecznie, set zakończył się wynikiem 21-8 i trzy oczka trafiają do ekipy Portu Gdańskiego.
Mental Block – DNV GL S*M*A*S*H 3-0 (21-9; 21-13; 21-19)
Na meczu przeciwko ‘Mentalistom’ zabrakło między innymi będącego ostatnio w dobrej dyspozycji kapitana – Stanisława Paszkowskiego oraz jednego z liderów – środkowego Mateusza Wiśniewskiego. W składzie pojawił się za to debiutujący w rozgrywkach Cyprian Szymko, czy powracający po rocznej przerwie spowodowanej kontuzją – Bartek Głass. W zapowiedziach przed spotkaniem, jako faworyta wskazaliśmy drużynę DNV i już pierwsze piłki w meczu pokazały, jak bardzo się myliliśmy. Początek meczu to bardzo dobra zagrywka ‘Niebieskich’ i sporo błędów drużyny z ulicy Łużyckiej, co sprawiło, że Mental prowadził już 10-2. W kolejnej części seta Mental utrzymywał sporą przewagę wypracowaną na początku i nie dał sobie zrobić krzywdy, ostatecznie wygrywając do 9. Drugi set był bardzo podobny do tego pierwszego, przy czym DNV zdołało uzyskać kilka punktów więcej. Set zakończył się do 13 i stało się faktem, że Mental Block wygrał pierwszy mecz w sezonie. To nie wystarczyło jednak ‘Niebieskim’, którzy postanowili wykorzystać gorszy dzień rywala i postarać się o komplet punktów. Aby tak się stało, drużyna musiała utrzymać koncentrację do końca. Niestety, często bywa tak, że jak drużyna wygrywa pewnie pierwsze dwa sety, to myślami jest już przy tym, jakie składniki położyć nazajutrz w pracy na kanapki. Niestety dla nich, w tym przypadku też tak było i ich koncentracja opadła szybciej niż ciasto po zbyt wczesnym wyjęciu go z piekarnika. ‘Niebiescy’ popełniali sporo błędów, w efekcie czego ich plan prawie spalił na panewce. Ostatecznie, po bardzo długiej akcji w końcówce, ‘Mentalistom’ udało się wygrać seta i cały mecz 3-0. W trakcie spotkania oraz po nim na twarzach Mentala gościły uśmiechy. Pewna wygrana doda im skrzydeł i pozwoli na spokojne oczekiwanie kolejnego meczu. Z kolei DNV, po udanym początku notuje drugą porażkę z rzędu i w perspektywie mają przed sobą kolejny trudny mecz.
Letni Gdańsk – SV INVICTA 1-2 (24-22; 12-21; 21-23)
Lubimy takie metamorfozy. Patrząc w ostatnim czasie na drużynę INVICTY nie możemy wyzbyć się analogii do sytuacji, w której kiepski uczeń podstawówki i zarazem największy urwis, po przejściu do liceum staje się całkowicie innym gościem. Tym, który przepuszcza kobiety w drzwiach, kłania się nauczycielom, a w wolnych chwilach czyta Tołstoja. Wracając na parkiet SL3 to po słabym początku już w drugim swoim meczu INVICTA zaprezentowała dobrą siatkówkę. Zastanawialiśmy się, jak będą wyglądali na tle bardzo mocnych na papierze graczy Letniego Gdańska. Debiutanci przybyli na halę na długo przed rozpoczęciem meczu. Była to dla nich okazja do spotkania po dłuższym okresie i porozmawiania trochę o pomyśle na najbliższe spotkanie. Na sam mecz wyszli, jak to debiutująca drużyna – trochę spięci, ale z czasem rozkręcali się coraz bardziej. Pod koniec pierwszej partii doszło do gry na przewagi, po której Letni Gdańsk sięgnął po pierwszy historyczny punkt w SL3. Set numer jeden był naprawdę szalony i wyrównany, a o jego wyniku – cytując klasyka – ‘zadecydowały detale’. To bardzo podrażniło sportowe ambicje graczy Sławomira Cichosza, którzy zdemolowali ‘Letników’ w drugiej odsłonie do 12. To, co najciekawsze, zostawiamy jednak na koniec. Przebieg trzeciego seta wymyka się z ram logicznego ciągu zdarzeń. Letni pod koniec prowadził kilkoma punktami i byliśmy przekonani, że zdołają dołożyć dwa oczka by ostatecznie zakończyć mecz. Wtedy, po jednej z udanych akcji INVICTA uznała, że nic straconego i zaczęli szaloną gonitwę, która zakończyła się dla nich szczęśliwie. Uważamy, że Letni ułatwił to swoim przeciwnikom brakiem zgrania i doświadczenia. INVICTA z kolei, dołącza do drużyn, przed którymi inne zespoły muszą czuć respekt.